Udałem się na mszę św. do wioski Takuapity oddalonej 15 km. Była to moja pierwsza wyprawa misyjna. Droga na niektórych odcinkach była bardzo piaszczysta. Musiałem też pokonać wysoki, stary, drewniany i podziurawiony most na rzece Tebikuary.
Wracałem nocą dlatego, że po mszy św. mieszkańcy przygotowali skromny poczęstunek i wszystko się przedłużyło. Nie znałem okolicy i czułem się “samotny jak kołek w płocie”. Na pewnym odcinku zjechałem na drogę prowadzącą do domu przez Botrell. Brakowało mi około dwa kilometry, by dotrzeć do tej wioseczki. Motocykl Honda 110 Cross grzązł i kołysał się, jadąc zygzakiem po piaszczystej drodze, pozostawiając krótkie i kręte ślady jak narciarza alpejskiego. Trudno mi było utrzymać równowagę. Ale dzięki Bogu nie przewróciłem się. Nagle motor zmniejszył obroty i zaczął zwalniać … bbbbrrrr…. bbbrrr… bbrr.. br… i zatrzymał się, jakby go powstrzymała jakaś siła kontrolująca drogi w porze nocnej. Dookoła królowały ciemności. Ani żywego ducha. Cisza, która ogarniała okolicę była tak głęboka, że mogłem słyszeć bicie serca, które przyśpieszyło rytm. Nie mogłem uspokoić się.
―O Boże! Co teraz ze mną będzie? Kto mi tu pomoże? ―pomyślałem.
Na domiar, wydawało mi się, że w przyległych do drogi zaroślach dziwny głos jakby sowy uszatki lub jakiegoś puchacza wołał tuu, …… tuu…. sygnalizując obecność intruza. Zszedłem z motocykla. Zacząłem go pchać, ale moje nogi nie odpowiadały ze strachu, nerwów i z powodu piaszczystej drogi.
Utknięty w piasku podniosłem głowę próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. Kiedy przestraszony rozglądałem się dookoła, zobaczyłem Krzyż Południa. Ale w tym momencie ja nie szukałem tego gwiazdozbioru. Od nowa zacząłem popychać motocykl. Nagle wydawało mi się, że kopnąłem przebitą piłkę. Prawie zdrętwiałem. Ale była to ogromna ropucha, która ratując się próbowała uciec spod moich nóg. Stanąłem. Znowu porozglądałem się dookoła. Tym razem dopisało mi szczęście. W głębi ciemności błyszczało maleńkie światełko. Dom? Na pewno ktoś mi pomoże ―pomyślałem.
Gdy dotarłem do tej zbawiennej przystani, przez chwilę uważnie przyglądałem się domowi. Potem zbliżyłem się do bramy i lekko ją pchnąłem. Brama się poruszyła, ale nie otwarła się. Nigdy nie wszedłem do jakiegoś gospodarstwa przez bramę jak ta, którą tamtej nocy chciałem otworzyć, chociaż w domu rodzinnym były wrota, przez które ojciec z plonami wjeżdżał do domu i wyjeżdżał.
Nie ma nikogo, nawet psa? ―pomyślałem. Tylko lampa naftowa zawieszona pod dachem, delikatnym blaskiem rozświetlała wejście do domu. Zaklaskałem raz i drugi. Po chwili usłyszałem kroki na podwórzu. W ciemnościach powoli rysowała się figura kobiety. Na darmo szukałem jej w mojej pamięci. Ona gdy podeszła do mnie, złożyła ręce i powiedziała:
―Pobłogosław mnie padre.
―Niemożliwe? ―zdziwiłem się. Nigdy tutaj nie byłem i z nikim w tym miejscu nie rozmawiałem, nie jestem w sutannie i widzę tę kobietę pierwszy raz w życiu.
Tak myśleć dalej nie mogłem, gdyż usłyszałem głos, który wydawał mi się podobny do tego z zarośli kiedy zabrakło mi benzyny w motocyklu: wstąp tu… wstąp tu. Było to zaproszenie bym wszedł na podwórko. Tamtego wieczoru pierwszy raz wszedłem w progi domu paragwajskiego i zostawiłem misyjne „Ślady pod Krzyżem Południa”.
Leave a Reply