Grupa ministrantów z parafii Natalicio postanowiła upiększyć służbę liturgiczną i sprawić sobie alby. W realizacji tego ambitnego pomysłu brało udział kilkunastu nastolatków. Żeby zdobyć środki na ten cel grupa myślała sprzedawać fanty, zorganizować mecze piłkarskie, smażenie potraw na grillu i festiwale. Wszystkich zainteresowała idea, chociaż trudna do wykonania, jaką zaproponował Vero. Posiać warzywa, a konkretnie sałatę, sprzedać ją i kupić materiał. Nie była to uprawa hydroponiczna, która według wielu specjalistów jest najrentowniejsza. Ministranci zasiali sałatę w ziemi na terenie Domu Powołaniowego. Każdego dnia dwóch z nich przychodziło ją podlewać.
Przedpołudnie niedzielne w małej wiosce Natalicio, kiedy rozprowadzano sałatę, było jak wiele innych. W sklepiku, na rogu ulicy przy placu przed szkołą sprzedawczyni Zofia czekając na klientów oglądała telewizję. Komisarz przed posterunkiem zasypiał. Tu i ówdzie grupki mężczyzn orzeźwiało się pijąc terere. Po mszy o godz. 8:00 każdy udawał się do domu. A na placu zatrzymało się kilka matek ze swoimi pociechami. Krowy chodzące po wiosce żuły porzucone woreczki plastikowe, a wiatr figlował z liśćmi, które spadły z drzewa.
Ja na mszy św. dałem ogłoszenie o sprzedaży sałaty. Ministranci szli od domu do domu.
― Szczęść Boże. Jesteśmy ministrantami. Sprzedajemy sałatę ―można było usłyszeć. Wielu chętnie kupowało. Nikt nie mówił ‟otro día” (innym razem), jak to bywa przy takich okazjach, by pozbyć się natrętnego handlarza. Chłopcy spotkali się z wielką życzliwością, wręcz z entuzjazmem w całej wiosce, bowiem wielu chciało im pomóc.
Na placu spotkali matki z bawiącymi się dziećmi. Nie mogli przegapić takiej okazji. Przecież każda mama potrzebuje sałaty na obiad. Zbliżyli się do nich i zaofiarowali to co przynieśli… Jeden z dzieciaków wyciągając rękę i wskazując na ministrantów zapytał:
― Mamo, po co oni to sprzedają?
― Bartku. To ministranci. Oni pomagają księdzu podczas mszy. Pamiętasz, jak to było dzisiaj w kościele. Teraz sprzedają sałatę i w ten sposób zbierają pieniądze na stroje liturgiczne.
― Mamo, wszystkie dzieci mogą być ministrantami…? …bo ja chcę być ministrantem i mieć albę i… ―śpieszył się maluch.
Ministranci bardzo szybko zebrali potrzebną sumę, gdyż wiele osób kupując od nich sałatę dawało im więcej niż ona kosztowała i dziękowało im w ten sposób za piękną służbę przy ołtarzu. Kupiono materiał. Uszyto alby. Chłopcy byli zadowoleni i szczęśliwi z nowych i białych tunik zdobytych własną pracą. Teraz trzeba było pokazać się w nich podczas liturgicznej służby przy ołtarzu. Najlepszą okazją była oczywiście niedziela.
Kościół zabrzmiał śpiewem grupy gitarzystów i pieśniarzy oraz zgromadzonych. W procesji od drzwi głównych kościoła do ołtarza szli Gustaw, Michał, Ksawery, Aldon, Vero… szczęśliwi i dumni niosąc nowe, pachnące alby. W końcu mieli prawdziwe alby. Bartek był na mszy św. z mamą. Kiedy przychodził do kościoła zawsze widział ministrantów, bo służyli podczas każdej mszy św. Ale dzisiaj wydawało mu się, że byli jacyś inni, że jest między nimi i niesie białą albę w swoich dłoniach. Wyobrażał sobie, że jest ministrantem. Jego mama spojrzała dyskretnie na niego i zobaczyła na twarzy rozlewającą się radość – jego pierwsze ministranckie ‟Ślady pod Krzyżem Południa”.
Ks. Zdzisław Urbanik CSMA
Leave a Reply