Ślady pod Krzyżem Południa – Kłamstwo w dobrej wierze

with Brak komentarzy

Lurdes żyła w skromnym domu z rodzicami, siostrami i braćmi, których było dziesięcioro. Jako najstarsza bardzo często łagodziła dziecięce konflikty między młodszym rodzeństwem. Była nauczycielką, którą uczniowie bardzo lubili. Ponadto zaangażowała się do pracy przy parafii, przygotowując dzieci do Pierwszej Komunii św. Tej posłudze oddała całe swoje serce. Radość jaką z tego miała była w jakimś sensie zapłatą za to poświęcenie. Otóż w kościele spotkała Józefa. Był to człowiek uprzejmy i dobry, który poszukiwał powołań żeńskich. Często rozmawiał na ten temat z Lurdes, ale ona miała zamiar wyjść za mąż i założyć rodzinę.

Pewnego dnia rozmawiałem z wiernymi, którzy wyszli z kościoła. Zauważyłem, że Lurdes szukała okazji, aby zamienić ze mną kilka słów. Podszedłem do niej i zapytałem: ―Lurdes, widzę, że masz kłopot.

― A tak. Mam pewien problem i nie wiem, jak go rozwiązać.

― Pewnie z narzeczonym ―powiedziałem, by rozpocząć rozmowę.

― A gdzie tam! Ojciec wie, że nie mam żadnego chłopaka. Chodzi o to, że Józef namawia mnie żebym poszła do wspólnoty marianitek i została zakonnicą. A ja mam inne plany. Już miałam mu powiedzieć, że nie mam zamiaru być siostrą zakonną, ale nie chcę mu sprawić przykrości. Niech mi ojciec poradzi co mam mu powiedzieć, gdy mnie zapyta jeszcze raz.

― Pan Bóg Cię oświeci i dasz mu właściwą odpowiedź ―pocieszyłem ją.

― Tysiąc razy mu tłumaczyłam, ale on nie rozumie.

― Wiesz co, Lurdes, kiedy następnym razem Józef będzie nalegał powiedz mu, że nie chcesz być zakonnicą.

Kilka tygodni później, po mszy św. usłyszałem głos Lurdes:

Pa´i, pa´i! (Ojcze, ojcze) Niech ojciec poczeka!

― Co tam ciekawego? ―zapytałem ją.

― Rozmawiałam z Józefem…

― Świetnie. I co mu powiedziałaś?

― Okłamałam go… ale to było w dobrej wierze. Powiedziałam mu, że nie mogę iść do zakonu bo nie jestem dziewicą.

Tak rozmawiając wyszliśmy z placu kościelnego i zatrzymaliśmy się na ulicy naprzeciw plebanii. Chwilę później Lurdes udała się do domu. Ja pozostałem. Nie było nikogo. Ale otworzyły się drzwi apteki, która znajdowała się obok plebanii, skąd wyszła zapłakana kobieta, ubrana na czarno, ze schodzonymi japonkami na nogach. W dłoniach trzymała lekarstwa. Były one, jak mi opowiedziała, dla jej męża. Posłuchałem jej i podzieliłem jej troski, kłopoty i cierpienia ― trudne i bolesne ‟Ślady pod Krzyżem Południa”.

 

Ks. Zdzisław Urbanik CSMA

Leave a Reply