Ślady pod Krzyżem Południa – Tosiek

with Brak komentarzy

Pewnego dnia w parafii w El Palomar pojawiła się nowa twarz. Był to nieznany mężczyzna, który ulokował się u wejścia do kościoła. Na co dzień mówiono mu Tosiek. Wskutek wypadku jakiego ucierpiał, poruszał się, kulejąc. Chorował na cukrzycę. Choroba ta pogarszała stan jego organizmu, także w efekcie posiłków jakie dostarczali mu ludzie. Jednak najgorszą chorobą był alkoholizm.

Tosiek lubił życie tułacza, gdyż jak sam mówił, nie lubił wstawać wcześnie i prowadzić zorganizowanego życia. Od czasu do czasu znikał na kilka dni albo tygodni, a potem wracał na ustalone przez siebie miejsce i rozlokowywał się u wejścia do kościoła. Opuszczał to siedlisko, zwabiony przyjemnością alkoholu oferowanego przez kolegów, z którymi przemieszczał się z jednego miejsca na drugie, udając żebraków i biednych. Pewnego razu pojawił się z podbitym okiem. Nieodłączonymi jego atrybutami były: stary, połamany wózek na zakupy i – jak można sobie wyobrazić – obrzydliwy, brudny i cuchnący ubiór. Tosiek nie zaczepiał wiernych przychodzących do kościoła, od których otrzymywał wsparcie przeznaczone później na zakup…

Ja spotykałem się z nim codziennie, ale musiałem trzymać go krótko, bo otwierał skarbonki, sprowadzał pod kościół koleżków podobnego wiatru jak on sam. Kiedy był pod wpływem alkoholu, lubił modlić się na głos. Pewnego razu przyszedł do spowiedzi. Spowiadał się z grzechów całego świata, tylko nie ze swoich. Zwyczajnie był uprzejmy, rozmowny i lubił opowiadać o swoim życiu.

― Gino! Co robiłeś jako młody chłopak? ― zapytał mnie pewnego razu.

― Tosiek, znowu to samo? Już raz opowiadałem Ci, że jak chodziłem do szkoły podstawowej, to zbierałem jagody i sprzedawałem je, by kupić sobie materiały szkolne; mówiłem Ci, że pasłem krowy; że pracowałem w polu z rodzicami; że byłem ministrantem. Widzę, że już zapomniałeś to wszystko.

― A jak tam księdza siostra? ― zmienił nagle temat ― gdyż ja mam siostrę, która chce mnie wsiąść do siebie i opiekować się mną… ale ja… ja nie mam chęci być u niej.

― Ale powinieneś pojechać, bo ona Ci pomoże ― przycisnąłem go.

― Ona nie musi mi pomagać, bo mój brat mieszka w Nowym Yorku i pomaga mi. Nawet zapłacił za mój pobyt w szpitalu. Pamiętasz, Gino, jak przyszedłem z podbitym okiem. Coś podobnego wydarzyło mi się jak byłem młodych chłopakiem. Uciekłem z domu. I pewnej nocy po pijanemu pobiliśmy się z kolegami. Ja tak zawsze nie robiłem. Nawet sprzedawałem gazety na osiedlu. Chodziłem do szkoły. Ale nie miałem chęci do nauki ani do pracy. Nie znałem taty, a mamy nie słuchałem… W końcu zacząłem brać….

Zamilkł na chwilę. Ja popatrzyłem na niego i przypomniałem sobie jak pewnego razu Tosiek modlił się na głos przed figurką Matki Bożej z Luján:  “… chwała na wysokości Bogu… Baranku Boży, módl się za nami. Panie Boże, musisz mnie pobłogosławić, bo tak dalej nie mogę żyć… pobłogosław mnie … być może, że ktoś da mi pieniądze na autobus… …ale gdzie pojadę … pojadę do mojej siostry i całymi dniami będę patrzył w telewizor. Nie! Tak nie! Matko Boża! Ja szanuję ks. Gino, ale on mi nie wierzy… nie będę już pił… przyrzekam… przysięgam. Ukradli mi koc. Tylu złodziei na świecie… niestety, taka jest Argentyna”.

Zbliżała się noc. Tosiek mrucząc swoje modlitwy zanurzył się w niej, szukając miejsca dla nocnego schronienia, i… pozostawiając niechwalebne „Ślady pod krzyżem Południa”, których świadkiem byłem przez kilka lat.

 

Ks. Zdzisław Urbanik CSMA

Leave a Reply