Ślady pod Krzyżem Południa – Inkulturacja

with Brak komentarzy

Piłka jest dla wszystkich. Tak dla bogatych jak i dla biednych. Przyciąga uwagę dzieci i dorosłych. Nawet babciom nie jest obca. Ma ona tyle siły, że ci którzy się nią fascynują, są zdolni dyskutować o niej całymi godzinami, a nawet zmieniać czas pracy. A największe imprezy, jak Mistrzostwa Świata, dają ku temu wyśmienitą okazję.

W 1986 roku Mistrzostwa Świata w piłce nożnej odbywały się w Meksyku. Istniała teoretyczna możliwość, że Paragwaj zagra z Polską. Do tego nie doszło, gdyż piłka jest sportem i bardzo często laboratoryjne kalkulacje nie potwierdzają się na boisku.

―Halooooo, Giiiino! Co tam słychać?― usłyszałem w telefonie Sabeliusza, biskupa pomocniczego Diecezji Villarrica.

―Halo, witam serdecznie― odpowiedziałem.

―Oglądasz mistrzostwa?― zapytał mnie.

―Nie. Nie mam telewizora.

―A to szkoda, bo szykuje się mecz Paragwaju z Polską.

―Na serio? Co ks. biskup opowiada?

―Na serio. Nie żartuję. Ale Ty chyba będziesz miał problem za kim kibicować, będąc Polakiem.

―Na pewno całym sercem będę kibicował za Paragwajem, ale wygra Polska― zażartowałem.

Po drugiej stronie telefonu zapanowało krótkie milczenie. Po chwili tematyka naszej rozmowy zeszła na inne sprawy. Gdy skończyliśmy, odłożyłem słuchawkę, postałem chwilę, usiadłem na korytarzu, gdzie tyle razy częstowaliśmy się terere. Pytałem się samego siebie na ile Paragwaj, historia i życie tutejszego narodu oraz Kościoła wpisały się w moje serce, w mój krótki pobyt wśród Guaranów, by kibicować za tym krajem. Mogę, natomiast stwierdzić, że ta krótka historia przyniosła mi doświadczenia trudnych początków misyjnych, wysiłku nauki nowego języka, poznawania nowych metod duszpasterskich i nowej kultury.

Już od pierwszego dnia pobytu doznawałem „zawrotów głowy…”. Myślałem, a nie mogłem mówić. A jak mówiłem, to mnie nie rozumieli. To przechodzą wszyscy początkujący misjonarze. Ponadto moje krótkie doświadczenia duszpasterskie z Torunia przeniesione na nowe realia stały się jakby martwą skorupą, z której jak pisklę musiałem się uwolnić. A wiemy, jak trudno jest wyzwolić się z przyzwyczajeń. Czas, wysiłek i łaska Boża zmieniały powoli moje myślenie.

Kiedy tak szukałem wzoru misjonarza, gdy rozmyślałem nad procesem mojego wrastania w kulturę społeczeństwa, do którego zostałem posłany, czyli wzoru inkulturacji, przyszło mi na myśl Wcielenie Chrystusa, który jako Bóg przyszedł na świat (Jn 1, 1-14). Chrystus, który stał się człowiekiem, był człowiekiem jak inni ludzie, „…włączył się przez swoje Wcielenie w pewne społeczne i kulturalne warunki ludzi, wśród których przebywał” (Ad Gentes, 10). Ale, wkorzeniony w pewną rzeczywistość, przyjął tylko to, co było w niej dobre, a co było niewłaściwe namaszczał dobrem. On się nie dopasowywał do kultury. On się nie transformował na wzór osób lub grup w wyniku kontaktu z nową kulturą. On nie przechodził socjalizacji. On nie poddawał się kulturze dominującej. Przyszedł na świat, stał się człowiekiem, ale też pozostał Bogiem. Wiele razy, kiedy czynił cuda prosił, by tego nie rozgłaszano. Chciał być jakby nieobecnym i niewidocznym, by nie hamować wszczepienia swego nauczania, które nie było wolne od napięć, choćby z faryzeuszami, którzy go prześladowali.

Pewnego razu ks. Bronisław Markiewicz zapoznał się z listem z Ameryki Południowej napisanym przez pewnego misjonarza. List ten musiał zrobić na nim wielkie wrażenie, skoro umieścił go w Powściągliwości i Pracy. Misjonarz donosił: „Najważniejszą rzeczą jest ochrzcić i ślub dać; na cmentarz też księdza nie proszą, chyba rzadko kiedy. Śluby biorą wszyscy w urzędzie cywilnym, chyba, że kto lepszy, ten ślub bierze także i w kościele. …gdy potrzeba ochrzcić dziecko, to przyjdą. Do spowiedzi chodzą, po większej części dwa lub trzy razy na całe życie: raz za młodu, gdy przystępują do pierwszej spowiedzi, drugi raz przed ślubem, a trzeci, jak się uda, przed samą śmiercią” (PiP 1898, s. 44). Dziś po tylu latach, nie do rzadkości należą takie same przypadki ― „Ślady pod Krzyżem Południa”.

 

Ks. Zdzisław Urbanik CSMA

Leave a Reply