Ślady pod Krzyżem Południa – Cuda natury

with Brak komentarzy

Ręka Pańska sprawiła, że na świecie są miejsca, które zmuszają do słuchania i patrzenia. Jednym z nich są Wodospady, które w języku Indian Guaranów są nazwane Yguazu czyli „Wielka Woda”. Kto tam się znajdzie słucha, patrzy, podziwia i zachwyca się tym  fascynującym i niespotykanym gdzie indziej cudem natury. Tworzą go ogromne masy wody w stanie płynnym spadające, w niektórych miejscach z 80 metrów i buntowniczo burzące się jak natura ludzka, która upadając odczuwa własną małość, ale rodzi się na nowo inna i spokojniejsza. Tu i ówdzie na drodze pojawią się wszędobylskie i ciekawskie ostronosy. W innym zakątku zauroczy nieustanny szmer płynącej wody, niczym modlitwy wznoszonej do niebios. Jak we wspólnocie zakonnej ukierunkowanej na czynny apostolat w Kościele.

 Na drugim krańcu Argentyny, gdzie wszystko jest z „Końca świata”, tam rzeczywiście kończy się wszystko. Kończy się ląd, a z nim droga, która biegnie przez obie Ameryki, kończy się zieleń, a z nią kończy się cień. Tutaj niejeden więzień skończył swój żywot. Tu kończy swój bieg kolejka szynowa, którą nazywają „Pociągiem końca świata”. Z „końca świata” jest obecny Papież, który jakby przedłużał Papieża z „dalekiego kraju”. W pewnym zakątku tego końca świata Pan Bóg pozwolił naturze tworzyć lodowce.

One także są wodą, ale w stanie stałym. Są jakby zjawiskiem funkcjonującym kontrastowo do Wielkiej Wody, gdyż w lodowcu na pozór nic się nie dzieje. Wszystko wydaje się milczące, nie ulegające zmianom i będące w bezruchu. Jak u karmelitanek lub kamedułów albo przy konfesjonale w spowiedzi św. Ale to pozór.

Lodowiec odnawia się, pracuje, zmienia i ciągle się przemieszcza, schodząc z wysokości, które do niego nie należą, jak przy konfesjonale. Te procesy dają znać o sobie i można je zauważyć. Od czasu do czasu można usłyszeć przedłużający się gwizd wiatru, który przeciska się między czubkami lodowca jak przez kratki w konfesjonale. Innym razem, nagle rozlegają się ostre trzaski jak z karabinu lub palącego się w piecu ognia, gdy penitent płacze; niekiedy, gdy lodowiec pęka i rozrywa się, słychać odgłos jakby spadającego z nieba gromu lub głuchego łomotania czy też głębokiego westchnienia dającego poczucie ulgi. Czy czasem tak nie dzieje się przy sakramentalnym nawróceniu człowieka?

Kolor i formy oraz cień wierzchołków lodowca pobudzają umysł tak mocno, że można tam zobaczyć Matkę Bożą, Anioła adorującego, Papieża, zakonnika modlącego się. I chociaż tych obrazyów doświadcza się tylko przez chwilę, bo znikają gdy słońce przesunie się, to pozostają na zawsze w pamięci. Czasem ma się szczęście być świadkiem jak ogromna bryła lodu, niczym kilkupiętrowy blok mieszkalny, odrywa się i spada do wody, by powoli podzielić się z nią swoim jestestwem i przemienić się w niej na zawsze, jak Chrystus przyjęty w Komunii św., życiem swym darzący nas.

Gdy opuścimy te miejsca, aby znaleźć się na płaskim jak stół terenie Patagonii, odkrywamy ogromne przestrzenie przecinane prostymi drogami jak linijki w zeszycie. Przemierzając samochodem te wielkie odległości można, od zakrętu do zakrętu, odmówić cząstkę różańca. Ale trudne jest tam życie. Nie ma drzew, nie ma krzewów, jest trudno nawet o koziarę. Jest kamień na kamieniu i hulający wiatr.

Żeby coś posadzić trzeba przemierzyć wiele kilometrów, by znaleźć skrawek odpowiedniej ziemi. A jak się ją znajdzie to trzeba szukać wody. A gdy coś urośnie to nie ma z kim się podzielić owocem błogosławieństwa Bożego i pracy ludzkiej, pozostawiając braterskie „Ślady pod Krzyżem Południa”.

 

Zdzisław Urbanik CSMA

Leave a Reply