Ślady pod Krzyżem Południa. Przyślij nam księdza

with Brak komentarzy

Opuszczenie domu ze świadomością, że wróci się do niego za parę dni lub po krótkich wakacjach, choćby na innym kontynencie, to co innego, niż długotrwała rozłąka. Każda matka cierpi i roni łzy, widząc jak jej dziecko opuszcza dom, niezależnie od jego wieku. Dzieje się tak, gdy ono idzie na studia lub zakłada własną rodzinę. Tak było i z moją mamą, gdy byłem klerykiem oraz za każdym razem, kiedy odwiedzałem mój dom rodzinny jako misjonarz. Natomiast mój tata zawsze mówił do mamy: „Zostaw go, ma swoje sprawy, musi jechać”.

Ukryte pokłady ludzkiego wnętrza

Wszystkie wyjazdy wymagają dyscypliny i organizacji, niezależnie od środka lokomocji. Ponieważ repetitio mater studiorum est („powtarzanie jest matką nauki / wiedzy”) i ja z czasem nauczyłem się tego, by każdą podróż dobrze zaplanować i zorganizować, by zwrócić uwagę na szereg drobnych szczegółów. Chociażby uzbroić się w cierpliwość, gdy się jedzie na dworzec autobusowy czy kolejowy lub lotnisko, przez zatłoczone miasto. Nie wpadać w ponury nastrój, z powodu opóźniania się autobusu lub samolotu. Pokornie poddać się kontrolom granicznym, które na ogół bywają stresujące. Cierpliwie znosić wielogodzinną podróż w dalekobieżnym autobusie lub w „rurze” ze sztucznie utrzymywanym ciśnieniem, jaką jest samolot.  

Podczas długich przejazdów autobusem, jak na przykład z Buenos Aires do Asunción, które zajmują tyle samo czasu, co przelot samolotem z tych miast do Warszawy, ma się bardzo wiele czasu, by poczynić porównania. Łatwo w nich dostrzec wspólne cechy, jak na przykład niewygodę, zmęczenie, posiłki, konieczność zabrania z sobą jedynie rzeczy osobistych, najbardziej potrzebnych i lekkich. Kolejną wspólną cechą podróży to ogrom ludzi na dworcach i lotniskach, którzy nie zwracają na siebie uwagi i tylko łączą ich miejsca docelowe autobusu, pociągu czy samolotu. Każdy jest zajęty swoimi sprawami, swoim życiem. Każdy gdzieś biegnie. Każdy ma świadomość, że nie należy do lotniska, a ponieważ zapłacił, to obsługujący lotnisko uśmiechają się do niego; chociaż obecnie jest tego coraz to mniej, bo automatyzacja ma swoje nieubłagane prawa. Ale też można w takich miejscach i w takich chwilach poznać ukryte pokłady ludzkiego wnętrza. Trzeba tylko być sobą i uważnie obserwować.

Z pewnością szczęśliwie dotrzemy do celu

Pewnego razu, gdy wsiadłem do samolotu z Buenos Aires do Asunción, w sąsiednim fotelu siedział już pewien mężczyzna. Na moje pozdrowienie odpowiedział uprzejmie „dzień dobry”. Potem zamieniliśmy jeszcze kilka zdań grzecznościowych. Gdy samolot startował, przeżegnałem się. Za chwilę także on się przeżegnał.

Podczas innego lotu, gdy wchodziłem do samolotu, stewardesa zauważyła moją koloratkę i powiedziała: „Jakże się cieszę, że ksiądz jedzie z nami. Z pewnością szczęśliwie dotrzemy do celu”.

 W 2008 roku na lotnisku w Juliaca czekałem na samolot do Limy, stołecznego i największego miasta Peru. Pośród pasażerów dostrzegłem mężczyznę w koloratce, z dużym krzyżem na piersiach. Podszedłem do niego, przywitałem się i wszczęliśmy rozmowę.

– Gino – powiedział mi podczas naszej pogawędki, w oczekiwaniu na odlot – wiesz co, teren Juli, który mi podlega, jest bardzo rozległy i górzysty. Wiele parafii prowadzą ludzie świeccy, bo niestety, nie ma tam na stałe kapłana. Gdy pewnego razu pojechałem do jednej wioski w górach, pewna staruszka powiedziała mi: «Księże biskupie, przyślij nam księdza, abyśmy przynajmniej mogli godnie umrzeć». Owszem, przybyli z Polski misjonarze, ale wysokogórski klimat nie pozwalał im tam długo pozostać. Szybko zmogła ich górska choroba.

Podczas tej podróży w Puno, na wysokości czterech tysięcy metrów, ja również miałem objawy tej choroby i byłem zmuszony prosić lekarza o pomoc, by ustąpiły u mnie jej wysokościowe ślady pod Krzyżem Południa.

 

Ks. Zdzisław Urbanik CSMA

 

 

Leave a Reply