Ślady pod Krzyżem Południa. Bogini kuchni

with Brak komentarzy

Mimo tego, że Paragwaj jest jakby sercem kontynentu ze względu na swe położenie

i nie ma dostępu do morza to jego nazwa może być określona jako „woda, która biegnie do morza”. A trzy wielkie rzeki (Pilcomayo, Paraguay i Parana) będące wodnymi drogami komunikacyjnymi tego kraju są jego skarbem i stanowią jedną z największych rezerw wód słodkich świata. 

            Kiedy w roku 1984 przyjechałem do Paragwaju w małym barze na rogu ulicy w centrum niewielkiego wówczas miasta Ñemby, bliskiego stolicy, zjadłem pierwszy obiad. Był to kurczak z maniokiem. Maniok, który tam jest znany jako chleb paragwajski, znajduje się na każdym stole, zastępuje tradycyjny chleb i jest podstawą wszystkich produktów kulinarnych typowych dla tamtej kultury.

            Ale smaczny i magiczny mbeju (nal

eśnik), który można postawić na pierwszym miejscu, spożywali już dawni Guaranowie, świętujący narodziny nowego życia. Jest on tak łatwy do zrobienia, że ja też zdecydowałem się to uczynić, kiedy w 2018 roku byłem w Polsce. Wówczas na spotkanie rodzinne przy stole przygotowałem naleśnik –  mbeju z mąki maniokowej, którą oczywiście przywiozłem z Paragwaju.

Tamtego niezapomnianego południa, gdy przybyłem do Paragwaju, wyszedłem z plebanii z księdzem Marianem i udaliśmy się ulicą, która skręcała i przechodziła nad rzeczką ukrytą w głębokim wąwozie. Na rogu ulicy, przy placu w centrum miasta, gdzie dzisiaj istnieje apteka, znajdował się bar, w którym jedzenie przygotowywała i podawała Błażejowa.

Potem po kilku latach przybyłem do WSD michalitów w Ñemby w celu zaopiekowania się klerykami. W kuchni, wśród pary i październikowego upału, który mocno dawał się we znaki, spotkałem gospodynię przy garnkach. Była to Błażejowa. Zatrzymałem się we drzwiach. To pozwoliło mi usłyszeć, jak powiedziała do siebie śpiewającym i radosnym głosem:

– Teraz wrzucę moje mięso do garnka.

– Ugotuje się pani – powiedziałem.

– A to ja tylko tak sobie mówię…

Później mogłem poznać jej inne ciekawe ku

charskie wyrażenia: „Teraz wleję mój olej na patelnię. Teraz zapalę mój ogień. Teraz umyję moją sałatę”.

Błażejowa zawsze czuwała przy garnkach, oddana pracy w kuchni seminaryjnej. Ktoś może powiedzieć, że to „bogini kuchni”, inny, że „służebnica garnków”. Nigdy jej nie brakowało, a klerycy z całym sercem i jako podziękowanie za tę nieocenioną i pokorną pracę nazywali ją po prostu mamą.

Przy tych wspomnieniach przychodzi mi na myśl brat kucharz z filmu „Jasminum”, który otrzymuje z woli Bożej niespodziewany dar w postaci stygmatów, które jak mu się wydawało,

nie pozwalają mu pracować w kuchni. I w pewien sposób opiera się temu:

– Święty Rochu, czyś ty zwariował? Ja muszę pod kuchnią rozpalić.

Mała Agnieszka, która przez pewien czas obserwowała mnisze życie, beztrosko wyciąga wniosek: „To się czasem zdarza. Duży klasztor bez kucharza”.

Po wielu latach oddanej i cichej służby Błażejowa odeszła z kuchni seminaryjnej, ale pozostawiła w życiu kleryków historyczne i matczyne ślady pod Krzyżem Południa.

 

                  Ks. Zdzisław Urbanik CSMA

 

Leave a Reply